Personalia
Imię: Budvus
Nazwisko: Brak
Pseudonim/zawołanie: Szrama
Cechy fizyczne
Takson: Półelf
Wiek: 25
Wzrost: 175
Waga: 70
Statystyki
Siła:
Zwinność:
Wytrzymałość:
Intelekt:
Urok osobisty:
Wyposażenie:
Biografia: Ludzkie życie uzależnione jest od wielu czynników. Jedni swój żywot ciągną usłany różami, inni… gównem. Są jeszcze ci po środku. Ich los jest nudny i monotonny. Jako syn wiejskiego kowala, to właśnie wśród tych ostatnich powinienem się znaleźć. Dzień w dzień pracować w kuźni a wieczory spędzać w karczmie pijąc piwo i starając się zaciągnąć na siano, którąś z dziewek karczemnych. Moje życie jednak ułożyło się inaczej. W sumie nie ma się, czemu dziwić. W końcu nie do końca jestem człowiekiem i prawa rządzące ich żywotami niespecjalnie tyczą się mnie. Ale zacznijmy od początku.
Urodziłem się w nadzwyczaj tolerancyjnej wiosce z jak już wspomniałem ojca kowala i nadzwyczaj towarzyskiej matki elfki. Nie wiem skąd się wzięła w wiosce ani dlaczego trzymała się z dala od swych pobratymców. Nigdy nie rozmawiała ze mną bądź ojcem na temat jej przeszłości. Moje dzieciństwo upływało bez większych problemów. Uczyłem się rodzinnego zawodu, matka uczyła mnie tradycji swej rasy i umiejętności niezbędnych w cywilizowanym świecie, bawiłem się z rówieśnikami, nikt mi nie dokuczał. Moją odmienność od innych odczuwałem bardzo rzadko. Chyba tylko, gdy patrzyłem na swoje odbicie w wodzie.
Kolejne lata mijały. Każdy nowy rok nie różnił się niczym od pozostałych. Gdy miałem dwadzieścia lat umarł mój ojciec. Nie z powodu ran, nie z powodu choroby. Po prostu nadszedł jego czas. Wiedział o tym doskonale i przygotował mnie na ten dzień. Mało płakałem. Rozumiałem, że tak być powinno, że nic nie byłem w stanie zrobić. Życie pomimo mojego smutku toczyło się dalej. Z pomocnika stałem się jedynym kowalem we wsi.
Gwałtowna zmiana nastąpiła cztery lata później. W wiosce rozszalała się zaraza i większość zwierząt zdechła. Ludzie jak to ludzie, zaczęli szukać winnych swojego nieszczęścia. Pech chciał, że wójt podkochiwał się w mojej matce, która pozostała wierna ojcu. To właśnie ją oskarżył o jak to powiedział „posługiwanie się nieczystą siłą do czynienia źle niewinnym mieszkańcom wioski”. W tym wszystkim najdziwniejsze było to, że pomimo niewinności przyznała się do zarzucanych jej czynów zaznaczając jednocześnie, że tylko ona brała w tym udział. Dopiero później zrozumiałem, dlaczego to zrobiła. Korzystając ze swej nienawiści i głupoty wieśniaków podsycił ich strach przeciwko mej rodzicielce. Gdyby nie jej słowa tuż przed śmiercią z pewnością następną osobą w kolejce do ścięcia byłbym ja. W chwili śmierci mojej matki dwóch ludzi trzymało mnie na wypadek gdybym rzucił się na wójta. Nie szarpałem się nawet. Nie czułem nienawiści. Czułem pustkę i bezsilność. Nie mogłem nic zrobić by ją uratować. Straciłem całą swoją rodzinę. Byłem załamany.
Jeszcze tej samej nocy opuściłem wioskę. Zabrałem ze sobą to, co miałem na sobie, coś do obrony i trochę jedzenia. Resztę podpaliłem. Nic nie trzymało mnie w wiosce. Rodzice żyli w mych wspomnieniach i tam, nie przy grobach, powinienem oddawać im cześć. Patrząc z perspektywy czasu trudno mi dociec, dlaczego nie zabiłem wójta. Może emocje, jakie mną targały w chwili wyruszenia w świat były nastawione nie na zemstę, lecz na odejście? Trudno mi powiedzieć. Nie mniej jednak moje życie przestało być nudne i monotonne. Stałem się panem swojego życia...
Dwa dni później złapał mnie odział elfów. Trafiłem do ich osady, jako niewolnik. Nie będąc ani jednym z nich, ani jednym z ludzi dostałem wybór. Mogłem resztę życia spędzić pracując lub walczyć na arenie z możliwością zwrócenia wolności za wybitne osiągnięcia. Nie do końca jestem pewny, dlaczego lecz wybrałem drugą możliwość. Być może odezwała się we mnie elfia część natury chcąca walki.
Zanim wziąłem udział w pierwszej potyczce zostałem wyszkolony. Zgodnie z moim życzeniem ćwiczyłem walkę młotem i toporem. Najwyraźniej „moi panowie” chcieli mieć widowisko nie bezsensowne mordobicie.
Pierwsze walki, jakie stoczyłem nie były na śmierć i życie. Takie organizowano jedynie raz na pięć lat. Udział w nich był dobrowolny. Za wygraną dostawało się wolność. Za przegraną… Cóż, lepiej było nie przegrywać.